„Stacja Muranów” nominacja do Nagrody Literackiej m.st Warszawy 2013

Stacja_Muranów

Patchwork muranowski

Recenzja Jarosława Zielińskiego z numeru 11/2012

Aby ogarnąć fenomen warszawskiego Muranowa, nie wystarczy erudycja historyka czy urbanisty, w tym bowiem wypadku potrzeba umiejętności kojarzenia wielopłaszczyznowego i myślenia interdyscyplinarnego. Beata Chomątowska sprostała temu zadaniu i stworzyła dzieło niezwykłe, w którym obrazy przedwojennej dzielnicy żydowskiej, widma czasów wojny i upiory zagłady przeplatają się z utopijnymi wizjami powojennych urbanistów oraz oparami ideologicznego obłędu i fanatyzmu epoki stalinowskiej. Na te klisze nakłada dzisiejszy Muranów, nacechowany widzeniem ludzi mieszkających tu od chwili jego wykreowania, albo tych, którzy – jak autorka – znają go od niedawna i usiłują zrozumieć. Ci bardziej empatyczni manifestują w swych wyznaniach wręcz ból fantomowy, jak ten w dawno utraconej kończynie. Na łamach książki są też obecni turyści, którzy z przedwojennymi planami w ręku błąkają się po ulicach o znajomych z reguły nazwach
i zupełnie obcym krajobrazie, trudno bowiem im pojąć, że zagłada mogła być tak zupełna. Oprócz nielicznych nazw pozostały jedynie tablice pamiątkowe i – jak twierdzą niektórzy – duchy. Po ulewnych deszczach pojawiają się wypłukane spod trawy cegły, a czasem zarwie się ziemia, odsłaniając czeluść na wpół zawalonej piwnicy. Powojenna architektura Muranowa jawi się rozmówcom autorki jako odrealniona sceneria teatralna, nawet coś, co nie powinno było w tym miejscu zaistnieć, a w przyszłości powinno zniknąć! Metafizyka wielkiego osiedla jest kreślona także na zasadzie przeciwstawień, bo przecież niegdyś miejsce to było gęsto zabudowane, pełne ruchu i hałasów, a obecnie – przeciwnie – epatuje przestrzenią, biernością i martwą ciszą. Domy stojące na wzgórkach gruzów i same zbudowane ze zmielonej mieszanki gruzu ceglanego
i rozmaitych szczątków, także ludzkich, miały współtworzyć ideał socjalistycznego osiedla, ale dziś, odarte z ideologii, kojarzą się bardziej z barakami koszarowymi, jakby bezludnymi i coraz bardziej zatopionymi w litościwej zieleni.

W wielowymiarową przestrzeń „Stacji Muranów” autorka wprowadza losy pojedynczych ludzi – głównego projektanta osiedla Bohdana Lacherta i jego rodziny, Szymona Józefa Bellottiego z weneckiej wyspy Murano, od którego pałacu dzielnica wzięła nazwę, albo pewnego Żyda komunisty, który powróciwszy z wojennej tułaczki, nie mógł pojąć, iż cały jego przedwojenny świat, Muranów, po prostu zniknął. Chomątowska nie zapomina też o tych, którzy usiłując się na powrót zakorzenić, zostali wypędzeni z Polski kolejnymi falami antysemityzmu. Dygresje sięgają daleko, po najstarsze w historii getto w Wenecji, berlińską, socrealistyczną Karl-Marx-Allee i zamordowane francuskie miasteczko Oradour-sur-Glane. W opasłym tomie znalazło się miejsce na wątki dotyczące poszukiwań słynnego archiwum Ringelbluma, budowy Muzeum Historii Żydów i współczesnych prób przywrócenia Muranowa do wielkomiejskiego życia. Te ostatnie to w wielkiej części zasługa autorki, która jest założycielką Stowarzyszenia Inicjatyw Społeczno-Kulturalnych „Stacja Muranów”, znanego szerszej publiczności ze strony internetowej. Planowana w latach 50. stacja metra o tej nazwie nigdy nie powstała, ale obecnie jej miano zachęca do zatrzymania się i zadumania nad najbardziej – w skali świata – niesamowitą dzielnicą europejskiej metropolii. Dodajmy na koniec, że Beata Chomątowska
(z zawodu dziennikarka) jawi się podczas lektury dzieła jako wyborna reportażystka, która operując piękną polszczyzną, tka niezrównanej urody patchwork – tkaninę ze strzępków światów obecnych i zaginionych.

Wielkie brawa, pani Beato!

Beata Chomątowska „Stacja Muranów”, wydawnictwo Czarne, 2012

Tagi .Dodaj do zakładek Link.

Komentarze są wyłączone.