Ostatni tekst Śp. Krzysztofa Jaszczyńskiego wydrukowany w “Stolicy” nr 8-9/2015.
O godzinie 4 rano 11 sierpnia 1915 r. ukazał się nad Warszawą rosyjski samolot i zrzucił bombę. Jak pisał „Kurier Warszawski”: Spadła ona i wybuchnęła z wielkim hukiem przy ul. Ptasiej nr 4, w podwórzu, zrobiwszy wyrwę o głębokości mniej więcej łokcia, o średnicy 4 łokci. W mieszkaniach, których okna wychodzą na podwórze, wszystkie szyby są potłuczone. W niektórych mieszkaniach okna powyrywane, drzwi i sprzęty uszkodzone. Między innemi, siła wybuchu powyrywała drzwi w szafach i pogięła gazomierze. Trzy osoby są lekko ranne, a mianowicie: Zelig Majer Kasztan, Josek Nadel i Aniuta Fostel. Opatrzyło ich Pogotowie. Był to – jak pisano – ostatni bilet wizytowy przesłany Warszawie przez Rosjan
Ledwie 12 lat wcześniej odbył swój pierwszy lot aeroplan braci Wright. Ludzkość z zapartym tchem śledziła loty pionierów lotnictwa, przelot nad kanałem La Manche, osiąganie coraz większych wysokości i prędkości. Tłumy obserwowały pokazy lotnicze. Marzenie o lataniu stawało się rzeczywistością. Równocześnie w głowach wojskowych kiełkowała myśl o wykorzystaniu samolotu w czasie wojny. Początkowo latającej maszynie przeznaczono rolę zwiadowczą i obserwacyjną, ale wkrótce na aeroplanach o coraz lepszych konstrukcjach pojawiły się karabiny maszynowe oraz – na początku nieduże, 5-10-kilogramowe – bomby wyposażone w lotki. Zakłady zbrojeniowe nie próżnowały, produkując specjalne działa i pociski szrapnelowe rozpryskujące się w powietrzu.
Pierwsze bomby zrzucił włoski lotnik na tureckie okopy w 1911 r. Naiwnie myślano, że w przyszłości ładunki wybuchowe będą spadać jedynie na obiekty wojskowe wroga. Ale już w pierwszych dniach I wojny światowej zrzucano je na miasta oddalone o kilkadziesiąt kilometrów od linii frontu (Paryż, Antwerpia). Uszkadzały lub niszczyły domy mieszkalne, zabytki i kościoły, a przede wszystkim raniły i zabijały niewinnych mieszkańców. Relacje prasowe pełne były opisów okrucieństwa niemieckich lotników. Prasa amerykańska domagała się nawet międzynarodowego prawa zakazującego bombardowania miast.
Jesienią, 26 października, nad stolicą pojawił się niemiecki sterowiec Zeppelin, który zrzucił ulotki nawołujące rosyjskich żołnierzy do poddania się, z zapewnieniem godziwych warunków w obozach jenieckich. Następnego dnia „nadpłynął” kolejny sterowiec, który upuścił bomby na cytadelę i ranił kilku szeregowców. Dla obu sterowców rajd nad miasto nie był szczęśliwy. Ostrzelane przez rosyjską artylerię, spadły na ziemię – pierwszy w pobliżu Ciechanowa, drugi w okolicach Jabłonny. W październiku 1914 r., w wyniku szybkiego marszu niemieckiej armii, Warszawa znalazła się w bliskości frontu i wtedy nad miastem ukazywały się coraz częściej aeroplany nieprzyjacielskie, które gęsto, ale nieskutecznie, ostrzeliwano z dział i karabinów maszynowych. Mieszkańcy stolicy przywykli do tych „gołębi” niemieckich, że najspokojniej w świecie obserwowali rude obłoczki szrapnelów, pękających w powietrzu. Nikt nie myślał o niebezpieczeństwie. Dopiero kilka śmiertelnych wypadków i mnóstwo ran, spowodowanych spadającymi na miasto odłamkami pocisków rosyjskich, zmusiły Warszawę do większej przezorności.
Rezultatem niemieckiego nalotu z 10 października 1914 r. było 15 ofiar rosyjskich szrapneli. Władze wojskowe rozlepiły w mieście obwieszczenia ostrzegające ludność przez przebywaniem na otwartej przestrzeni w czasie ostrzału nieprzyjacielskich samolotów. Rozpoczynający się atak miała sygnalizować potrójna salwa z dział. Naloty z 16 i 19 października oraz 22 listopada i 20 grudnia przyniosły kolejne ofiary. Wydaje się, że były to klasyczne naloty odwetowe za odparcie Niemców od miasta 13 października.
O wydarzeniach tych tak pisał dr Józef Zawadzki w książce wydanej z okazji 35-lecia pogotowia ratunkowego, w 1937 r.: Bomby w ciągu 1914 r. były zrzucane przez lotników niemieckich z wysokości 1000 do 1500 metrów, zazwyczaj napełnione prócz masy wybuchowej opiłkami i kawałkami metalu. Rzucano je, mając na celu przecięcia komunikacji lub też w celu zniszczenia gmachów państwowych. Stwierdzić jednak należy, że nigdy nie osiągnęły zamierzonego celu, natomiast raniły wyłącznie prawie niewinną ludność miasta.
Najtragiczniejszy bilans przyniósł nalot z 19 października. W wyniku wybuchu 12 bomb, m.in. na ulicach: Brackiej, Dzikiej, Chłodnej, Ogrodowej, Nalewkach, Nowiniarskiej i w Al. Jerozolimskich, zginęło na miejscu lub zmarło w szpitalach 18 osób, a 38 zostało rannych. Kilka osób zostało również poranionych przez spadające szrapnele. Informujący o tym „Kurier Warszawski” dodał komentarz: Zaznaczyć wypada szczegół charakterystyczny: publiczność oswoiła się z wybuchami. Na przykład bezpośrednio po wybuchu na ul. Brackiej, mimo bardzo silnej detonacji publiczność w sąsiedniej kawiarni z całym spokojem siedziała dalej przy kawie, chociaż kilkadziesiąt metrów dalej Pogotowie opatrywało ofiary. Według danych warszawskiego pogotowia ratunkowego w czasie nalotów w 1914 r. udzielono pomocy 104 ofiarom, 27 rannych przewieziono do szpitali (16 zmarło). Jeśli doliczyć zmarłych na miejscu, liczba zabitych wyniosła około 40 osób. Powietrzne ataki niemieckie z 1914 r. trafiły na łamy pism satyrycznych; „Mucha” zamieściła taki oto wierszyk:
Dała mi złotówkę mama,
Bym zobaczył panorama,
Idę ulicą Miodową,
Wtem coś warczy ponad głową.
Aeroplan? Czyż to on by?
Aż tu naraz lecą bomby!
Jakiś zacny rzekł staruszek:
„Zmykaj malcze od tych gruszek
Jak najdalej! Bowiem z góry
Szwab znak daje swej kultury.
Kolejna fala nalotów nastąpiła w czasie niemieckiej ofensywy w lipcu 1915 r.: 20 lipca bomby zraniły trzy osoby, 23 lipca zabiły pięć i zraniły osiemnaście osób. Rosyjska cenzura nie pozwoliła prasie na informowanie o miejscach, w których spadły bomby – w „Kurierze Warszawskim” zamiast adresów pojawiły się białe plamy. Ataki w kolejnych dniach nie przyniosły ofiar wśród mieszkańców. Zniszczeniu uległo tylko kilka budynków.
Wybuchy bomb wybijały szyby w domach, dlatego władze apelowały o pozostawianie otwartych lub wyjmowanie zewnętrznych okien, aby były w rezerwie w razie potłuczenia szkła. Tragicznym stał się bilans bombardowania z 30 sierpnia, kiedy zginęło dziewięć osób, a jedenaście zostało rannych. Inni ucierpieli od spadających odłamków szrapneli, dlatego gazety ponownie apelowały o rozwagę, jak „Kurier Warszawski” z 31 lipca 1915 r. w tekście pt. Lekceważenie niebezpieczeństwa:
Publiczność warszawska oswoiła się już z bombami nieprzyjacielskimi i podczas ogłuszającego huku wskutek wybuchów z zimną krwią obserwuje ruchy aeroplanów, gromadząc się tłumnie na ulicach i wystając w oknach i na balkonach. Odważniejsi wchodzą nawet na dachy domów.
Co innego jednak jest godna uznania zimna krew, co innego zaś nierozwaga. Kilka miesięcy temu władze wojskowe w rozlepionych na rogach ulic obwieszczeniach przestrzegały, że aeroplany nieprzyjacielskie będą ostrzeliwane szrapnelami z dział, radząc podczas kanonady chronić się pod dachem, gdyż i odłamki spadających szrapneli łatwo mogą wywołać ciężkie kalectwa lub wypadki śmierci. Przed salwami szrapnelowymi publiczność otrzymuje ostrzeżenie przez trzykrotne strzały z armat.
Publiczność zapomniała o tym ostrzeżeniu, skoro, nie bacząc na poważne niebezpieczeństwo, wylega z domów tłumnie na ulice. Niepodobna nigdy przewidzieć kierunku strzałów działowych, jest to bowiem zależne od miejsca, w którem są aeroplany. Wskutek tego odłamki szrapneli mogą spadać w każdym miejscu. Wczoraj znajdowano je na ul. Jasnej, na Placu Wareckim i na Nowym Świecie, czyli na najruchliwszej części miasta. Szrapnel rozrywa się w powietrzu w chwili wybuchu na kilka, nieraz kilkanaście części i często jeden odłam waży około 10 funtów. Nie można zatem lekceważyć swego zdrowia i życia przez gromadzenie się na ulicach podczas ostrzeliwania. Wojna pochłonęła aż nazbyt wiele ofiar, nie należy więc przez lekkomyślność powiększać ich liczby.
Podczas ostrzeliwania aeroplanów lepiej nie wychodzić z domów. O ile zaś kto się znajduje wówczas na ulicy, powinien ukryć się w pobliskim sklepie, cukierni lub bramie domu i tam przeczekać, dopóki strzały nie ucichną.
Warszawiacy nie potraktowali tych apeli poważnie i ciekawość brała nadal górę nad rozsądkiem, skutkiem czego każdy nalot przynosił kolejne ofiary odłamków szrapneli.
Wojska niemieckie wkroczyły do lewobrzeżnej Warszawy 5 sierpnia 1915 r. Z miastem Rosjanie „pożegnali” się, wysadzając wszystkie mosty. Dzień później rosyjska bomba spadła na domy przy Wąskim Dunaju na Stary Mieście, zabijając jedną i raniąc cztery osoby. Wspomniany ostrzał z rosyjskiego samolotu 11 sierpnia 1915 r. był ostatnim, jaki przeżyła Warszawa w czasie I wojny światowej. Następne bomby spadły na stolicę 1 września 1939 r.